Wyobrażenia o miłości mogą być różne:
- „Nad związkiem trzeba pracować, a o relację trzeba dbać”,
- „Jak poznam tego jedynego, to będę o tym wiedziała”,
- „Miłość jest wtedy, kiedy się uzupełniamy”,
- „Prawdziwa miłość trwa na całe życie”,
- „Troska o żonę i dzieci to mój wyraz miłości”,
- „To była miłość, bo cierpię teraz, jak nigdy wcześniej”,
- „Bez miłości do siebie nie ma miłości do drugiej osoby”.
Czy któreś z przekonań jest Ci bliskie? Obstawiam, że przynajmniej jedno w całości albo w części odpowiada Twoim wyobrażeniom o miłości.
Co oznacza kogoś kochać, jak powinien funkcjonować związek, co znaczy być z kimś?
Każdy z nas posiada odpowiedzi na te pytania, chociaż nie zawsze jest ku temu okazja albo szansa, aby je głośno wyartykułować. Funkcjonują one natomiast w naszej głowie, rzutują na sposób, w jaki się zachowujemy, co czujemy i co myślimy.
Bo jeśli myślę, że poznanie odpowiedniego partnera („tego jedynego”) będzie równoznaczne z pojawieniem się znaków na niebie i ziemi, to odrzucę każdego kandydata, przy którym nie czuję od razu chemii. Z kolei, jeśli uważam, że związek to ciężka praca, to mogę poświęcać się dla partnera i naszej relacji, zupełnie zapominając, że związek to też spokój, dbanie o samego siebie i itp.
Wyobrażenia o miłości – skąd się biorą?
Jeszcze trudniej uświadomić sobie źródła naszych wyobrażeń na temat miłości. A jest ich całkiem sporo: nasze relacje z najbliższymi kształtują nasz stosunek do świata i ludzi (zob. teoria przywiązania), jesteśmy wychowywani jako chłopiec albo dziewczynka (zob. socjalizacja do płci), dorastamy w różnych rodzinach, aż w końcu sami się zakochujemy i nasze pierwsze związki rzutują na nasze kolejne relacje.
I coś jeszcze: KULTURA. Jako dzieci oglądamy bajki Disneya, jako dorośli – komedie romantyczne. Czytamy wiersze, a czasami także poradniki, w których radzi nam się, co powinniśmy zrobić, żeby być szczęśliwymi w związku, szukamy ekspertów, którzy powiedzą nam, jakie decyzje podejmować.
Jak się okazuje, na podstawie kilkunastu poradników, M. Gdula wyodrębnił trzy typy dyskursów miłosnych, czyli sposobów mówienia o miłości: utopijny, utylitarny i tradycyjny. Tę listę uzupełnię jeszcze o dwa dyskursy: romantyczny i wspierający, wyodrębnione z pracy Aarona Ben-Ze-eva i Ruthama Goussinsky’ego (2008).
Przeczytajcie i sprawdźcie, który opis najbardziej do Was pasuje.
Jeśli ciekawi Cię ten temat, to zajrzyj do mojej książki (można pobrać ją bezpłatnie). Badawczo zajmowałam się, jak młode dziewczyny rozumieją to, co wydarzało się w ich związkach. Niemniej w części teoretycznej omówiłam kilka perspektyw patrzenia na miłość.
Dyskurs romantyczny – „Nasza miłość przetrwa wszystko!”
Dyskurs romantyczny jest oparty na wyobrażeniu miłości jako czystego, dobrego i potężnego uczucia o wielkim znaczeniu, które przetrwa mimo przeszkód. Na zawsze. To trochę jak miłość Romea i Julii, ich miłości nie przeszkodziła nawet śmierć. W realnym życiu też czasami wierzymy, że spotkało nas niebywałe szczęście i miłość do grobowej deski. Jednym słowem idealizacja na maksa z założeniem, że uczucie (jego charakter i natężenie) nie zmieni się w perspektywie czasu czy doświadczania różnych trudności i kryzysów.
Partnerzy łączą się i tworzą razem coś wyjątkowego, a ukochana osoba jest tą jedyną, niezastąpioną. Jej pojawienie się nadaje naszemu życiu sens i jest źródłem szczęścia.
Taka wizja miłości zawiera w sobie bezinteresowną i szczerą troskę o dobro partnera. Natomiast utrata miłości to nieszczęście. O „prawdziwości” uczucia świadczy siła cierpienia. Myśl, że straciło się partnera i nie ma szansy, żeby ponownie znaleźć kogoś równie wyjątkowego to prawdziwa udręka.
W efekcie, kiedy ludzie wyobrażają sobie miłość w taki sposób, doświadczają intensywnych emocji, idealizują partnera i tworzoną relację, projektują na niego swoje uczucia i dążenie do utrzymania związku, wierząc, że miłość przetrwa wszystko, mimo jakichkolwiek przeszkód.
Dyskurs utylitarny – „Jesteśmy razem do czasu, kiedy oboje jesteśmy zadowoleni”
Dyskurs utylitarny zakłada, że partnerzy są indywidualnymi podmiotami, które są samowystarczalne – ludzie podkreślają wówczas, że są całością i nie muszą czekać na spotkanie kogoś, kto sprawi, że staną się kompletni. Nie ma tu szukających się po świecie połówek jabłek, pomarańczy czy innych owoców.
Obecność partnera może być okazją do rozwoju, ale nie jego warunkiem.
Bycie w relacji uczuciowej to jeden, ale nie jedyny obszar życia, który może przynosić zadowolenie.
Przekłada się to na potrzebę zachowania odrębności wobec partnera i „nieczynienia sobie z niego całego świata”, co skutkowałoby pozbawieniem możliwości rozwijania pasji, spotkań towarzyskich,
brakiem czasu dla siebie itp. Innymi słowy, mam swoje życie i nie licz, że je całe pod Ciebie zmienię.
W tym wyobrażeniu o miłości poddanie się uczuciom i „woli niebios” ustępuje trzeźwości umysłu. Zamiast pochopnego zaangażowania uczuciowego, określenie swoich preferencji co do wyboru partnera i sprawdzeniu, na ile ta osoba pasuje do oczekiwań. Bad boy nie zrobiłby tutaj furory, a jedynie wywołał półuśmiech.
Związek jest jak długotrwała inwestycja i trzeba nim tak zarządzać. Stąd w dyskursie utylitarnym funkcjonowanie związku ma swoje zasady i reguły. Tworzona relacja powinna opierać się na komunikacji, wykorzystywaniu negocjacji do rozwiązywania problemów oraz szanowaniu autonomii partnerów. Ba! Nad związkiem i nad sobą trzeba pracować, wyciągać wnioski, a później wprowadzać zmiany we własnym zachowaniu.
Dyskurs utylitarny opiera się na podobnych założeniach, co wspierające podejście do miłości opisane przez A. Ben-Ze-eva i R. Goussinsky’ego (2008). W nim również podkreśla się autonomię i poczucie własnej wartości jednostki, nieuzależnianie swojego poczucia szczęścia od partnera i związku, ale też rozwijanie innych obszarów życia, dążenie do samorozwoju i wspieranie w tym bliskiej osoby.
Dyskurs utopijny – „Bo mężczyźni tak mają, nie trzeba się tym przejmować”
W dyskursie utopijnym relacja miłosna jest opisywana jako połączenie dwóch odmiennych i dopełniających logik: męskiej i kobiecej. Albo inaczej, znacie „Kobiety są z Wenus, a mężczyźni z Marsa”? No właśnie. W skrócie: kobiety i mężczyźni różnią się od siebie sposobem patrzenia na świat i tym, jak w nim funkcjonują.
Mamy tutaj typowe wyjaśnienie, że „mężczyźni już tak mają” albo „kobiety już takie są, że…”. Różnego rodzaju trudności w relacji wynikają z tej różnicy, a dokładnie z faktu, że o niej zapominamy i przekładamy własny sposób myślenia na partnera. Przykładowo, wierzymy, że kobieta będąc w stresie będzie potrzebowała to przegadać, a mężczyzna chcąc jej pomóc, zaproponuje własny sposób poradzenia sobie z sytuacją – szuka rozwiązania problemu. No i konflikt gotowy!
Myślę, że na 99% znacie ten słynny filmik, w którym próbowano wyjaśnić tę kwestię.
Związek ma oferować wyjście poza schemat funkcjonowania charakterystyczny dla płci czyli coś na zasadzie: „On nauczył mnie patrzeć na pewne sprawy inaczej”, „Ona pokazała mi ten emocjonalny aspekt związku, przed którym zawsze uciekałem”.
Dyskurs utopijny zakłada, że ok, ludzie mogą pozostawać w związku, ale istniejące różnice między partnerami uniemożliwiają pełne dopasowanie, stąd też potrzeba pracy nad związkiem. W jaki sposób? Przekształcając sposób porozumiewania się, okazywania uczuć, dbając o sprawiedliwy podział prac domowych.
Tutaj związek przyrównuje się do toczącej gry, w której kobieta i mężczyzna zbierają punkty. Tylko że partnerzy mają odmienne sposoby ich naliczania, co rodzi konflikty. Mamy więc mężczyznę, który jest z siebie zadowolony, bo przygotował wyjazd na weekend i kobietę, która codziennie wykonywała obowiązki na rzecz domu. Żadne z nich nie czuje się docenione i znów – konflikt gotowy.
W tym dyskursie podkreśla się wagę romantycznego aspektu relacji. Wyjścia, miłe gesty, kwiaty, czekoladki to stały element dbania o związek. To też próba zachowania równowagi pomiędzy życiem codziennym, a byciem razem.
Dyskurs tradycyjny – „Nasz związek to boski plan”
Związek w dyskursie tradycyjnym jest utożsamiany z dopełniającą się i stabilną relacją między mężem a żoną. Jej przypieczętowanie następuje podczas przyjęcia sakramentu małżeństwa. Jej celem jest przekazywanie życia, a więc pojawienie się dziecka, które dopełnia związek.
Powstałe małżeństwo jest wyrazem boskiego planu. Ewentualne zakłócenia, pojawiające się między partnerami, to wynik wpływu kultury, która doprowadza do rozpadu tradycyjnych wartości.
Pornografia, publiczna obecność związków homoseksualnych, antykoncepcja określane są jako zagrożenie.
Nie ma tutaj mowy o tym, aby zakończyć relację i związać się z nowym partnerem. Rozwód nie jest mile widziany. Należy pracować nad przekształceniem związku. Miłość nie jest bowiem dana, lecz musi być wypracowywana. Chociażby poprzez gesty miłości – wyrażając swoją bliskość, serdeczność i zaangażowanie, wspólne rozmowy poprzedzone czasem na przemyślenia i refleksję.
Co nam umyka, mając taką, a nie inną wizję miłości?
Myśląc o miłości w sposób wyłącznie romantyczny narażamy się na duże rozczarowanie, szczególnie gdy pojawią się trudności. Kiedy przychodzi rutyna, pierwsze kłopoty i kryzysy, to sama wiara w siłę naszej miłości, może nie wystarczyć. Co więcej, sam charakter uczuć zmienia się pod wpływem upływającego czasu i różnych doświadczeń i trudno utrzymać ten endorfinowy haj.
Koncepcja trwania związku, tak długo jak przynosi on partnerom zadowolenie również bywa krytykowana. Związek to nie tylko bilans zysków i strat, ale również zobowiązanie i odpowiedzialność. Ich w dyskursie utylitarnym raczej się nie zakłada. Bycie ze sobą do czasu pojawienia się pierwszych trudności może prowadzić do sytuacji, w której nawiązywane relacje będą bardzo powierzchownie.
Ujmowanie związku jako relacji Marsjan i Wenusjanek to utrwalanie podziałów i stereotypów związanych z płcią. No i patriarchat ma się tutaj całkiem dobrze.
Z kolei poszukiwanie źródeł problemu w relacji wyłącznie w degradacyjnym wpływie kultury odsuwa odpowiedzialność za związek od samych partnerów. Bycie przemocowym partnerem nijak ma się do faktu, że para stosowała jakąś formę antykoncepcji albo po ulicy za rękę szło dwóch mężczyzn.
Najczęściej nasze wyobrażenia o miłości to taki mix różnych przekonań. Możemy się nad nimi nawet nie zastanawiać, chociaż kierują naszym działaniem.
Ba!
Kierują losami naszego życia uczuciowego. Co prowadzi do lepszych albo gorszych rezultatów. Przy okazji tego tekstu zachęcam Was, żeby się nad tym zastanowić, a jeśli trzeba to również przegadać ze specjalistą.